Hej, cześć!
Dawno mnie tu nie było, przyznaję się. Nie wchodząc w szczegóły, czas to nadrobić. Troszkę się u mnie w życiu działo, dlatego mam kilka tematów do postów. Rozpoczynam na nowo postem luźnym, pogadankowym. Weźmiemy na tapet mój kurs na prawo jazdy, bo przez ostatnie miesiące zdałam prawko! Już mija dwa miesiące... Chciałabym przybliżyć kilka kwestii, które dla osób wybierających się na kurs mogą okazać się pomocne, czyli: jak wygląda sam kurs oraz jak wyglądają te nieszczęsne egzaminy, które według mnie są jakąś abstrakcją w pewnym sensie. Oraz czego absolutnie NIGDY PRZENIGDY nie robić!
Dlaczego prawo jazdy zaczęłam dopiero po osiemnastych urodzinach?
Sprawa jest bardzo prosta, miesiąc przed urodzinami pojechałam na miesiąc za granicę na Erasmusa. Nie chciałam przerywać na miesiąc kursu, wiecie, człowiek wychodzi z wprawy, więc wolałam zachować tą ciągłość w jeździe. Myślę, że to była dobra decyzja, zważywszy na to, że po powrocie do Polski miałam dosyć dużo nauki, swoją osiemnastkę i kilka innych spraw.
Jaką wybrałam szkołę jazdy?
Tutaj też sprawa jest prosta, wybrałam tę szkołę, która miała dobre opinie, wysoką zdawalność (chyba nawet największą w moim powiecie) oraz dużo moich znajomych tam szło. Słyszałam same dobre opinie, dlatego postanowiłam zaryzykować. Oprócz tego nie miałam też zbyt wielkiego wyboru, w pobliżu jest chyba tylko trzy takie główne OSK.
Jak wyglądał mój kurs?
Na samym wstępie muszę powiedzieć, że wcześniej nie miałam styczności z jazdą samochodem, zaczynałam od zera. Ogólnie mieszkam w mniejszej miejscowości, a sam egzamin miał odbywać się w Sieradzu. Pierwszą jazdę miałam dosyć szybko, kilka dni po zapisaniu się na kurs. Trochę się stresowałam, ale szłam z pozytywnym nastawieniem. W końcu od czegoś trzeba zacząć. Pamiętam, że na pierwszej jeździe jeden z moich instruktorów (bo miałam dwoje, z którymi jeździłam), zapoznał mnie z tym jak ruszać, zmieniać biegi i inne takie. Oczywiście pierwsze jazdy miałam po mojej miejscowości, żeby nie rzucać mnie na głęboką wodę. Szału nie było po pierwszej godzinie, ale wydaje mi się, że najgorzej też nie szło. Przyznam się jednak, że po pierwszych dwóch godzinach wydawało mi się, że nie będę umiała jeździć, ale instruktor zapewniał mnie, że jak na moje pierwsze zetknięcie z samochodem idzie mi całkiem nieźle i będzie ze mnie jeszcze kierowca.
Później już pojechałam do Sieradza. Wyglądało to tak, że było troje instruktorów i każdy zabierał po dwie osoby. Wyjeżdżaliśmy o szóstej rano, a wracaliśmy koło dwunastej. Były też tury popołudniowe, od dwunastej do osiemnastej. Było tak, że jedną godzinę byłam "na trasie" do lub z Sieradza, a dwie godziny jeździłam po mieście.
Pamiętam, jak się stresowałam tą pierwszą jazdą. Rzucili mnie na głęboką wodę i jechałam z rana całą trasę, co było dla mnie takim przeżyciem. Ale udało się, elegancko się jechało droga szybkiego ruchu.
Chodząc już na kurs i jak miałam wyjeżdżone kilka godzin, zaczęłam jeździć z moją genialną instruktorką. Naprawdę, bardzo wyluzowana babeczka, z którą mogłam pogadać o byle czym, ale też umiała dobrze nauczyć jazdy. Tak więc cały kurs minął mi w miłej atmosferze, poznałam kilka fajnych osób, bo oczywiście jeździło się we dwójkę. Myślę, że ta atmosfera była kluczowa, gdy jest cisza w samochodzie i ktoś daje same rady, jak jeździć to wydaje się bardziej stresujące. Oczywiście nie można o tym zapominać, ale warto chociaż zagadać do kogoś, żeby złapać dobry kontakt. Prawie poznałam historię życia mojej instruktorki i w sumie do teraz mam ją gdzieś na facebooku.
Oczywiście oprócz jazdy po mieście jest również coś takiego jak jazda na placu manewrowym. Na egzaminie mamy jazdę po łuku do przodu i do tyłu oraz ruszanie z miejsca na wzniesieniu, czyli tzw. górkę. Nie będę ukrywać, że miałam problem z jazdą po łuku, nie wiedziałam, jak mam odbijać kierownicą. Na szczęście mój instruktor pozwolił mi już we własnym zakresie ćwiczyć łuk, tzn. przyjeżdżałam z tatą naszym autem i w ten sposób do skutku nauczyłam się go.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że bardzo fajnie wspominam okres kursu. Grunt to świetna atmosfera, którą miałam w mojej szkole jazdy i jedyne, co mogę doradzić w tym kierunku, to żeby poczytać opinie, a nie wybierać pierwszą lepszą.
Jak wyglądały egzaminy?
Jak wszyscy wiedzą do zdania jest egzamin teoretyczny oraz praktyczny. Najpierw omówię ten mniej stresujący, czyli teoretyczny.
Do egzaminu teoretycznego uczyłam się po prostu, robiąc testy w aplikacji na telefon. Robiłam tych testów do oporu. Pamiętam jeszcze sytuację, że czekając na egzamin w tej całej poczekalni, zdążyłam zrobić dwa testy i wyszły mi negatywne. Pomyślałam sobie "no zajebiście", dosłownie. Ale poszłam, zdałam za pierwszym. Radość była ogromna i od razu zapisałam się na egzamin praktyczny.
Egzaminem praktycznym na początku się nie stresowałam. Podchodziłam do niego zdam to super, nie zdam to się nic nie stanie. Gdy już nadszedł dzień egzaminu, pojechałam do Sieradza, miałam jeszcze jakieś dwie godzinki jazdy z moją instruktorką i później poszłam do WORD-u. Powiem tak, największy stres mnie dopadł, gdy czekałam na ten egzamin. Nie samym egzaminem, ale wszyscy siedzieli tam tak zestresowani, że mi to też zaczęło się udzielać. Wyczytali moje imię i nazwisko, zaprosili do samochodu.
W aucie czekała na mnie egzaminatorka. Chciałam zrobić dobre wrażenie, więc przywitałam się jakoś tak w miarę żwawo, żeby nie wyjść na kolejną zestresowaną sierotkę. Coś tam odburknęła pod nosem, powiedziała swoją formułkę i zaczął się egzamin. Wyjechałam z placu na miasto i tutaj się zaczęło. Pod wpływem emocji zaczęłam zapominać o, na pozór, błahostce — migaczach. Miałam zrobić zawracanie? Zapomniałam migacza cofając, więc manewr wykonany błędnie, parkowanie również za drugim razem, bo wyjeżdżając z miejsca parkingowego zapomniałam o kierunkowskazie, jednak druga próba już była udana. Nie będzie tajemnicą, że nie zdałam za pierwszym razem przez migacze, konkretnie podczas omijania. Pominę już fakt, że ta kobieta woziła mnie to najgorszych dziurach, osiedlach przez dwadzieścia minut. No ale cóż, nie zdałam.
Po egzaminie nastąpiła największa głupota. Nie róbcie tak nigdy, never ever! Zapisałam się na drugi egzamin w ten sam dzień. Poszłam, zestresowałam się jeszcze bardziej niż na pierwszym i oblałam już na łuku. Prawdopodobnie przez nadmiar emocji. Dlatego zabraniam komukolwiek robić takiego czegoś... Głupota totalna.
Nadeszła pora trzeciego egzaminu. W sumie tutaj nie było jakichś cyrków, ale też nie zdałam. O migaczach już pamiętałam, ale na skrzyżowaniu w ostatnim momencie światło przełączyło się na czerwone i... egzaminator był szybszy niż ja. Ogólnie pan był bardzo miły i po tym egzaminie nie byłam jakaś podłamana, nawet mi na koniec powiedział, że "da sobie pani radę w przyszłości na drodze", co nie ukrywam trochę mnie podbudowało.
Zdałam za czwartym razem, udało się w końcu. Tutaj wszystko już było cacy, cały egzamin zrobiłam w pół godziny i mogłam cieszyć się tą wstrętną kartką. Pamiętam, że jadąc na ten ostatni egzamin potrąciłam zająca... Przeżył, bo pobiegł dalej! Ale tego się nie spodziewałam. Taka historia. xD I podczas egzaminu miałam plasterek na palcu u lewej ręki, żeby przypadkiem nie zapomnieć gdzieś migacza. I nie zapomniałam!
Co mogę powiedzieć o egzaminach... Zależy część od tego, na jakiego instruktora traficie. Jeden może być bardzo sympatyczny, drugi może być tylko nawigacją, która mówi "proszę skręcić w prawo". Nie polecam ich zagadywać, bo to nie ma sensu, gdyż oni nie mogą z wami rozmawiać. Najlepiej jechać i zrobić swoje — najlepiej, jak się umie.
Jak wygląda jazda po dwóch miesiącach?
Nie ukrywam, że mam już swoje auto i mam jakieś swoje małe wyjazdy, czy to do szkoły, czy mamę zawieźć do pracy. Mega przydatna sprawa. Z perspektywy czasu widzę, że egzamin a prawdziwa jazda — to jest zupełnie coś innego. Kierowcy jeżdżą i tak po swojemu w pewnym sensie, a to czy przez przypadek najedzie na ciągłą linię staje się mało istotne. Najważniejsze według mnie to to, by jeździć bezpiecznie i mieć na uwadze to, że w tym momencie od nas zależy nasze życie, a także czyjeś, dlatego trzeba cholernie uważać.
Jak ktoś wytrwał do końca, to bardzo dziękuję za uwagę. Mam nadzieję, że moja historia jakoś wam się przyda. I że będziecie pamiętać o migaczach. ;)