Hej wszystkim!
Dawno mnie tu nie było, jednak postanowiłam, że spróbuję reaktywować bloga. Będę starała się wstawiać posty w miarę regularnie. Wyznaczyłam sobie, że posty będą pojawiać się w środy i soboty.
Mam prośbę do czytelników (bo a nóż widelec ktoś tu zagląda) — jeśli macie chęć przeczytania recenzji jakiegoś serialu, filmu lub moich kontemplacji — dajcie znać. Będę mieć trochę nakierowanie, na jaki temat się wypowiedzieć. :) Tymczasem przejdźmy już do recenzji serialu.
Tytuł: Już nie żyjesz
Gatunek: dramat, czarna komedia
Produkcja: USA
Czas trwania: 10 odcinków po ok. pół godziny
Już nie żyjesz to interesująca, lekko przepełniona czarnym humorem historia o dwóch kobietach — Jen i Judy. Dochodzi do ich spotkania podczas zebrania kółka wsparcia, dla osób, które kogoś straciły (mąż Jennifer zginął potrącony przez auto). Okazuje się, że świetnie się rozumieją i pomiędzy nimi nawiązuje się przyjaźń.
Przeciwieństwa się przyciągają
Co przyciąga uwagę w serialu? Przede wszystkim dobrze zbudowane postaci. Żadna z nich nie jest przesadzona, ale charakterystyczna na swój sposób. Jen — atrakcyjna wdowa, która po stracie męża stara się ogarnąć swoje życie, jednak na jej twarzy gości ironiczny uśmiech. Mamy również Judy — totalne przeciwieństwo — wesoła, chcąca wszystkim pomagać i empatyczna, lecz za maską chowa to, co naprawdę leży jej na duchu. Obie tworzą świetny duet i śledzimy ich losy przez te dziesięć odcinków. Nie można również zapomnieć o aktorach drugoplanowych. Są postaci irytujące, ale także takie, które od razu można polubić.
Ale żeby zbudować te postaci trzeba mieć dwie rzeczy — zdolną obsadę oraz scenariusz. Jeśli chodzi o aktorów to główna obsada wypada naprawdę dobrze. Z przyjemnością patrzy się na Applegate oraz Cardellini. Ich gra aktorska jest wyważona i możemy zauważyć charakterystyczne dla ich postaci zachowania.
Fabuła zaś nie jest jakoś super skomplikowana... Jest to ciekawa historyjka, lecz można przewidzieć, co się dalej wydarzy. Raczej prosty scenariusz, w którym dodali parę niuansów jak np. relacja Jen z jej zmarłym mężem, chociaż z drugiej strony też nie jest to coś nowego, co możemy zobaczyć na ekranie. Raczej jest to zlepek różnych historii, które kręcą się wokół osi głównego wydarzenia — śmierci Teda, jednak w jakiś sposób tworzą spójną całość.
Every Breathe You Take
Serial nie wyróżnia się jakimś wybitym soundtrackiem. Zapamiętałam w sumie jedną piosenkę [KLIK], dosyć znaną i nie powiem, że scena z nią była całkiem przyjemna, chociaż przekaz nie do końca mi leżał (ale to kwestia subiektywna). Ale ogólnie to raczej typowa muzyka, mająca nadać scenie dany charakter. Och, nie mogę jeszcze zapomnieć o sposobie relaksu Jen, ale bez spoilerów — uśmiechnęłam się aż na tej scenie.
Podsumowując, serial był w porządku. Nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ale był idealny do obejrzenia w jeden wieczór. Głębszych refleksji po obejrzeniu nie miałam, nie wzbudził we mnie aż tyle emocji, jednak był fajnym przerywnikiem pomiędzy innymi serialami.
MOJA OCENA 7/10
Kiedy tylko napisałaś o tej piosence, to od razu ją włączyłam :D Szczerze ją uwielbiam.
OdpowiedzUsuńTeż polubiłam główne postacie, choć większą sympatię poczułam do Jen. Znalazłam w niej część siebie, a jej ironiczne poczucie humoru bardzo przypadło mi do gustu. W pewnych momentach Judy mnie strasznie irytowała, ale rozumiem, że taki był zamiar. I choć jako postać była świetna, tak gdybym spotkała kogoś takiego w prawdziwym życiu, to uciekałabym gdzie pieprz rośnie. czasami mam wrażenie, jakby osoby z dużymi pokładami energii wysysały ze mnie wszystkie siły xD
Ogółem to czekam na drugi sezon, bo jestem ciekawa, jak teraz będzie się przedstawiać relacja Jen i Judy, szczególnie po ostatnim odcinku. Wydaje mi się, że będzie o wiele bardziej toksyczna.
Miłego dnia!
CanisPL
Ta piosenka jest superowa. :D Też bardziej polubiłam Jen i też nadmierny entuzjazm mnie irytuje. Może trochę wychodzi, że ze mnie taki smutas, ale co za dużo to niezdrowo. XD
UsuńMnie bardziej ciekawi, jak zakamuflują całą sprawę. :D To może być ciekawe.
Dzięki i również miłego dnia!